Tintin – reporter bez imienia
„Przygody Tintina” to klasyka komiksu. Nawet ja, kompletny laik, kojarzę jasny lok tego chłopaka (czy też młodego mężczyzny). Jego wiek równie trudno określić jak imię, które nie pojawiło się w żadnym z 24 tomów komiksu.
Twórca Tintina, Georges Remi, tworzący pod pseudonimem Hergé, zasłynął m.in. sprowadzeniem na europejski grunt dialogów w „dymkach” oraz upowszechnieniem techniki zwanej „czystą linią”. Rzeczywiście, postaci w najpopularniejszej serii stworzonej przez Belga są bardziej schematyczne i „komiksowe” niż bogate w szczegóły, dość realistyczne tło. Całość jest kolorowa i wyrazista, przyjemna dla oka.
Skoro klasyk, na dodatek uwielbiany w wielu krajach, można wręcz powiedzieć kultowy, to powinien znaleźć się i w naszej biblioteczce. Bardzo ucieszyła mnie więc przesyłka od Wydawnictwa Egmont, zawierająca trzy tomy przygód podróżnika i reportera. Po wstępnym przejrzeniu komiksów uznałam jednak, że powędrują na półkę na kolejne dwa lata – wydały mi się zbyt trudne dla sześciolatka. Jednak młody sam zaczął się dopominać Tintina. Przeglądał obrazki, dopytywał, w końcu zaczął zmyślać treść. Szczególnie polubił tom z odrzutowcem, „Lot 714 do Sydney” (właśnie ze względu na samolot). Postanowiłam spróbować i tak zaczęliśmy czytać o przygodach reportera Tintina, jego uroczego psa Milusia oraz innych dość charakterystycznych bohaterów.
Przyznam, że komiks wciągnął nas oboje od pierwszych stron. Akcja toczy się szybko, trzyma w napięciu, a rozwiązanie jest trudne do przewidzenia. Owszem, nie wszystko jest zrozumiałe dla sześciolatka, ale dzięki obrazkom łatwo jest wrócić do kluczowych momentów i wyjaśnić prosto, o co chodziło czy też streścić to, co dziecku umknęło.
Akcja „Lotu 714 do Sydney” rozgrywa się w większości na tajemniczej wyspie, gdzie wydarzenia realistyczne mieszają się z fantastycznymi. Po lekturze jeszcze przez długi czas tłumaczyłam synowi, co jest możliwe, a co na pewno mu się nie przytrafi;) Otoczenie, w którym rozgrywają się przygody, jak i sama akcja przywodzi na myśl sceny z „Indiany Jonesa”, co dla mnie jest przyjemnym skojarzeniem. Mimo wielu momentów grozy, komiks jest nasycony humorem i lekki. Wydarzenia brutalne autor traktuje podobnie jak dawniej traktowano sceny erotyczne w filmach – pomija to, co „nieobyczajne”. (Mam na myśli te filmy, w których oni patrzą sobie głęboko w oczy, a w następnej scenie on już pali papierosa; możemy domyślać się, co było pomiędzy;) U Hergé widzimy na przykład Tintina wymierzającego cios, autor oszczędza nam jednak widoku nieszczęśnika, który ów sierpowy przyjął.
Unikanie brutalnych scen nie jest typowe dla dzisiejszej kultury, ale poza tym szczegółem trudno zorientować się, że ten tom komiksu ma prawie 50 lat! No, można dodać jeszcze dość archaiczne obelgi, jak „kretyn” i „imbecyl”. Na szczęście dotąd nie zauważyłam, by wzbogaciły słownik naszego syna;)
W Tintina wciągnęliśmy się na tyle, że czytamy kolejny tom, z rysem detektywistycznym – „Klejnoty Bianki Castafiore” o zaginionych błyskotkach śpiewaczki, a w kolejce czeka „Tintin i Picarosi”, w którym bohaterowie będą podejrzewani o planowanie brawurowego zamachu.
Póki co „Przygody Tintina” poznajemy wspólnie. Jestem jednak przekonana, że komiksy Hergé są też doskonałym sposobem na ćwiczenie czytania, co chętnie wykorzystamy w przyszłości. Tekstów jest niewiele, a akcja płynie wartko – to zachęca do prób samodzielnego składania liter przez ucznia – nowicjusza. Dużą zaletą komiksu samego w sobie jest to, że wymusza koncentrację jednocześnie na treści i rysunkach.
Już wiem, że u nas przygoda z reporterem bez imienia nie skończy się na tych trzech częściach, które mamy. Syn zamawia jeszcze „ten, ten, ten i ten”;) Ja sama jestem ciekawa kilku tomów, zwłaszcza pierwszego („Tintin w kraju Sowietów”), który w 1930 roku, gdy został wydany, wzbudzał wiele emocji i kontrowersji ze względów politycznych oraz dwudziestego („Tintin w Tybecie”), za który autor odebrał nagrodę od ówczesnego dalajlamy.
Najnowsze komentarze