Nie oceniaj tortu po wyglądzie
Pierwszy tort upiekłam po trzydziestce, także specem nie jestem. Zrobiłam to na fali ciążowo-bliźniaczych hormonów. Wreszcie miałam czas na bycie kurą domową (z wolnego wybiegu oczywiście) i pokochałam ten stan. Po latach łączenia pracy zawodowej w kilku miejscach z życiem rodzinnym, mogłam poświęcić się w pełni temu drugiemu. I bardzo mi to pasowało.
Wczoraj były pierwsze urodziny bliźniaczek i postanowiłam również osobiście upiec tort, a właściwie dwa. Nie żebym uważała, że roczniakom zrobi to różnicę, nie potrafią jeszcze liczyć; po prostu miałam małe foremki, w dodatku jedną okrągłą, drugą prostokątną.
Czy muszę okazałym wyglądem tortu pokazywać, jak cieszę się, że dzieci mają urodziny? Nie. Czy muszę udowadniać jak bardzo są dla mnie ważne, wydając setki złotych na cukiernicze cudo? Nie (wolę zostawić kasę na piknik w Central Parku;). I komu mam cokolwiek udowadniać? Świętuję przecież z bliskimi. Po prostu chcę upiec tort dla dzieci, bo cieszę się, że mogę.
Nie mam zwyczaju pisać o rzeczach, o których nie mam pojęcia; tu zrobię wyjątek.
Żeby być w porządku wobec pani Dorotki, nie będę udawać, że wymyśliłam przepis. Wzięłam go z „Moich Wypieków”, o ten. Piekłam ten tort w grudniu, na urodziny syna i wyszedł pyszny. Delikatny, śmietankowy, w sam raz słodki. Z polskimi truskawkami zapewne byłby idealny.
Na pewno się uda nawet takiej fajtłapie jak ja, pod warunkiem, że będzie słuchać pani Dorotki w każdym punkcie.
To istotne, by ubijając białka, nie mieć w nich ani trochę żółtka (nie ubiją się). Miska musi być odtłuszczona, można ją np. prysnąć cytryną i przetrzeć ręcznikiem kuchennym dla pewności. Na pewno to wiecie, ja już też.
To ważne, by pamiętać o nasączeniu biszkoptu. (Tu jedyne odstępstwo od przepisu: nasączyłam miałam nasączyć herbatą truskawkową, a nie kompotem). Następnym razem użyję karteczek post-it, tylko muszę pamiętać o spojrzeniu na nie.
To bardzo ważne, by ten biszkopt wykroić nożem wokół przed otwarciem tortownicy (pani Dorotka nie zaleca posypywania bułką tartą ani namaczania pergaminu). Jak nie wytniesz, to luz, masz domowy biszkopt do deserków dla dzieci, ale musisz upiec następny.
To niezwykle istotne, by nie „przebić” śmietany. Musi być dobrze schłodzona (w przeciwieństwie do jajek), a gdy pojawiają się na niej smugi, to ostatni dzwonek na wyłączenie miksera.
Kłopot może być z zakupem truskawek, ale na szczęście mam zaprzyjaźnionego rolnika (w Egipcie) , który zawsze służy świeżutką dostawą kiedy trzeba. Mniam!
Kombinowałam z ozdobami już od miesiąca. Przejrzałam oferty w Internecie. Cudów nie zrobię – z braku czasu i talentu. Cukrowe figurki jakoś do mnie nie przemawiają. Dobrym rozwiązaniem mogą być ozdoby z opłatka (z nadrukiem), wyglądają nieźle i są łatwe w użyciu. Ostatecznie jednak zdecydowałam się na minimalizm, totalny. Uznałam, że natura obroni się sama (natura to te truskawki, wcale nie były takie plastikowe). Wysmarowałam torty pyszną masą śmietankowo – mascarpone, pokroiłam truskawki w plasterki (serduszka?) i poukładałam wokół. Mnie się podoba, ale chyba mam bardzo wysublimowany gust;) Co do smaku jednak, spokojnie, naprawdę jest doskonały (o ile nie zapominasz o trzymaniu się przepisu pani Dorotki).
Teraz literki. Chciałam, żeby było wiadomo, kto tu jest jubilatem. Nie udało mi się kupić gotowych-czekoladowych (mieszkam na odludziu i nie ma tu sklepów, nawet internetowych). Pozostało pisanie masą lub czekoladą.
I tu patent (mąż nie pozwolił napisać, że sam to wymyślił, ale serio, jest bardzo kreatywny; nawet jak ktoś opisał w sieci coś podobnego to dlatego, że genialne umysły myślą podobnie).
Na lodówce macie pewnie takie literki… lub niedługo będziecie mieć.
Robi się ich odcisk w zwiniętej folii aluminiowej (należy to intensywnie poprzyduszać do blatu ruchem posuwistym, żeby było równe).
Wyjmujesz literkę, nalewasz roztopioną w kąpieli wodnej czekoladę, wkładasz do lodówki.
Po kilkunastu minutach masz takie gotowe czekoladki. Trochę krzywe, trochę kostropate (odrobinę można wyrównać szybko przesuwając rozgrzanym nożem). Takie MAJĄ BYĆ, wierz mi lub nie. Do różowego lukru nie pasują, fakt. Są pyszne. Jak czekolada. Układasz na torcie i do lodówki. Wieczorem świeczka i gotowe.
Równo rok temu od chwili, gdy powstaje ten tekst: czekam na krew i diagnozę, czemu ze mną tak źle, jak miało być tak pięknie. Nie mam czasu się martwić, lekarze i pielęgniarki wciąż zapewniają mi coraz to nowe atrakcje. Lila z Alą opalają się pod lampą, nieświadome że ważą się ich losy. Tymek w przedszkolu, nie ma kiedy tęsknić. Radosny, przecież jest starszym bratem. Spotkamy się za dwa tygodnie. Tomek, Mama, Wszyscy – zatroskani. Pocieszam ich i siebie, to chyba tylko zjazd hormonów. Wieczorem, po kolejnej operacji, jestem nowo narodzona. Za rok upiekę dwa torty. Z radości, że mogę.
Najnowsze komentarze