„Nadzieja rodziców umiera ostatnia”
Martynka była pierwszym dzieckiem, które spisałam na straty. Pierwszym i ostatnim.
Reportaż o niej zobaczyłam 7 lat temu w telewizji. Dziewczynka chora na chłoniaka nieziarnicznego została wypisana do domu po wykorzystaniu wszelkich możliwości leczenia. Słowa pani doktor nie pozostawiały wątpliwości: nie ma ratunku. Nigdzie na świecie. Dziecko odchodzi i należy dać mu już spokój. Niestety, nagranie z domu dziewczynki zdawało się potwierdzać słowa lekarza. Martynka spała przed kamerą, blada… umierała. Zrozpaczona mama prosiła o pomoc w uzbieraniu funduszy na wyjazd do niemieckiej kliniki. „Tonący brzytwy się chwyta”, pomyślałam i dziś wstydzę się tej myśli. Oczywiście jako rodzic pewnie robiłabym to samo, bo ktoś, kto kocha, nigdy nie traci nadziei. Ja jednak nie dawałam temu dziecku żadnych szans. „Beznadziejna sytuacja”, myślałam, jednocześnie bardzo współczując rodzinie. Znalazło się jednak mnóstwo ludzi mądrzejszych ode mnie, którzy nagłośnili sprawę Martynki, poruszyli niebo i ziemię, zebrali fundusze. Internet nie działał tak prężnie jak dzisiaj, więc informacja o zbiórce pojawiała się w tradycyjnych mediach. Karteczki z numerem konta rozprowadzane były też w szkołach, przedszkolach, zakładach pracy… Pamiętam do dziś jak czytałam jedną z nich, stojąc przy kserokopiarce w pracy. „Widziałam to dziecko, słyszałam słowa lekarza…beznadziejna sytuacja”, myślałam z przykrością.
Dziś zbiórki dla chorych dzieci wyglądają inaczej. Apele na Facebooku, „siepomaga”, tysiące udostępnień, ziarnko do ziarnka. Udało się zebrać fundusze dla wielu dzieci, mnóstwo z nich jest dziś zdrowych. Ostatnio jednak, tak mi się wydaje, znów jest trudniej…apeli o pomoc jest tak wiele, że właściwie nie wszystkie zauważamy, przeglądając Internet. Trudno też zdecydować, komu pomóc, a wszystkim się nie da.
Gdy widzę takie apele, wzbiera we mnie złość. Oddajemy znaczną część poborów na składki i ubezpieczenia, ale gdy spotyka nas nieszczęście, musimy błagać o pomoc. Słyszymy, że „w Polsce się nie da, a za granicą to nie refundujemy”. To nie tak powinno być. Skoro gdzieś na świecie jest szansa na uratowanie zdrowia czy życia, powinniśmy mieć to zapewnione bezpłatnie. Ale nie mamy.
W takiej sytuacji są dziś rodzice Lenki Komeckiej z mojego rodzinnego Lublina. Dwa miesiące temu okazało się, że ich 5-letnia córeczka ma bardzo złośliwego raka mózgu (glejak wielopostaciowy). Choroba postępuje niezwykle szybko. Lekarze w Polsce wyczerpali możliwości leczenia. Rodzice jednak nie poddali się i poszukują ratunku na całym świecie. „Nadzieja rodziców umiera ostatnia”, jak mówi mama Lenki. Szansa pojawiła się w Niemczech. Dziewczynka ma ustaloną konsultację w Hanowerze już na 21 grudnia. Ze względu na jej stan zdrowia konieczny jest transport lotniczy specjalnym, medycznym samolotem. Koszt podróży wyniesie niemal 100 000 złotych, a to dopiero początek wydatków.
Lenka ma swoje konto w Fundacji „Zdążyć z pomocą” (tutaj).
Wpłaty można kierować na konto Fundacji:
Bank BPH S.A.
15 1060 0076 0000 3310 0018 2615
Tytułem:
28001 Komecka Lena darowizna na pomoc i ochronę zdrowia
Wracając do Martynki Kruk, o której pisałam na początku. Dzięki pomocy ludzi, którzy nie stracili nadziei, wyjechała na leczenie do Niemiec. Dziś jest zdrowa. Jej historia dodaje otuchy rodzicom walczącym o zdrowie i życie swoich dzieci, a takim niedowiarkom jak ja udowadnia, że nie ma sytuacji beznadziejnych.
Bardzo liczę na to, że pomożecie Lenie swoimi wpłatami i udostępnianiem informacji z numerem konta. Mam nadzieję, że dziewczynka wróci do zdrowia.
EDIT: Dziękuję za to, że włączyliście się w pomoc Lence. Dziewczynka dotarła na konsultacje do Hanoweru, niestety na ratunek było już za późno. Niedawno jej rodzice napisali: „PO CIĘŻKIEJ CHOROBIE I HEROICZNEJ WALCE LENKA ODESZŁA… 14 KWIETNIA 2016 GODZ 17.50”
Najnowsze komentarze