Każdy swat sobie rad” – historia wielkiej miłości
W sklepie jak pracowałam, to zapoznałm go. Wymiatałam śmiecie pod wieczór, a on mówi: „Niech pani tak nie zamiata, bo na weselu u pani nie będę”. To ja, że niech najpierw kawalera naswata. A on, że „każdy swat sobie rad”, od razu tak zażartował.
Pytałam znajomych, czy wiedzą kto to. A później u nas na stancji obok zamieszkał, przychodził do nas. I później się pobraliśmy i tak już pięćdziesiąt lat dobrze żyjemy, szczęśliwie.
Babcia i Dziadek przeżyli wspólnie 7 kolejnych lat od momentu, gdy nagrywałam naszą rozmowę. Historię ich zapoznania słyszałam jeszcze wiele razy, podobnie jak te z czasów wojny.
Już miałam 18 lat jak się wojna zaczęła (…) Był to okres trudny, za czasów okupacji trzeba było iść do pracy, chcieli wywieźć do Niemiec. (…) Powiedzieli, że jedną z nas – albo ja, albo Tosia, znaczy siostra. „No ale to już między sobą ustalcie” – powiedział tata – „bo mnie czy tego palca uciąć to boli, czy tego” – mówi – „tak samo boli”. Więc, siostra była starsza ode mnie, ona chciała, że to ona pojedzie, a ja zostanę. A ja mówię: „ja pojadę, bo ty na serce chora byłaś”. Bo jak był nalot, Małaszewicze bombardowali, a ona do straży należała chyba czy do „Strzelców”, do straży chyba należała. No i pojechali tam, ona jak się na tych trupów tam napatrzyła, bo to były te hangary lotnictwa zbombardowane i ona na serce bardzo zachorowała aż lekarzy wołali. To mówię, „oj to ty już zostań, ja pojadę”. No ale później jakoś się udało, że tato poszedł jak była ta komisja i pokazał to zaświadczenie od lekarza, że ona na to serce była chora (…). Nikt tam nie pojechał, ale musiałam tu do pracy. No i poszłam do majątku. Jeszcze ten Niemiec chodził z takim wielkim psem, jak tylko się któraś odchyliła, to tak laską zaraz zdzielił w plecy. No, ja nie dostałam jeszcze, ale koleżanka to tak, że już dostała (…)
Podczas wojny to łapanki cały czas. Mama nas do piwnicy chowała, mnie i siostry. Podczas wojny to co to już za życie. Już nie mogłam się kształcić przecież. (…) I na zabawy się nie chodziło już przez wojnę. Robili takie prywatki, ale tato mówił: „ludzie giną, a wy się będziecie bawić”. I strach przed wywiezieniem.
(…) Że udało mi się nie wyjechać, to musiałam pracować w majątku, tak latem jak i zimą. Pracowaliśmy na polach, Niemcy przyjeżdżali. To się cięło jarmuż, kapusty te różne. Trzeba było chodzić w śniegu po kolana, w samych takich, co dali, drewniakach. Tego śniegu się tam nalepiło. Nie było tak, żeby się człowiek ubrał po ludzku. Bawełna szła taka z Rosji jak pieluszki, to spódnice żeśmy sobie poszyły. Czasem wywozili do innych majątków, do spania pędzili do stodoły, siano tylko tam było. Ja lubiłam mieć wysoko pod głowę, to zdejmowałam drewniaka z nogi, podkładałam zamiast poduszki i tak się spało. Można powiedzieć tak. Nagotowali tam takich zup, co tam, kapusta jakaś, kartofel kartofla pędzi, jeszcze tam gdzie i muchy się plączą w tej zupie.
(…) Dopiero jak Niemcy odeszli, to już mnie wzięli do sklepu, to już było dobrze. Pieniądze zarabiałam i jedzenie było, normalne życie. (…) I chór się zawiązał. No, to takie było, jak to powiedzieć, urozmaicenie całe mojego życia. Bo gdzie tu ja bym, w małym mieście mieszkałam a tak, że bardzo dużo zwiedziliśmy. I przyjaźnie były nawiązane. Człowiek na próby chodził dwa razy w tygodniu, więc już to była też rozrywka, bo się człowiek musiał lepiej ubrać. I zaszedł, pośpiewał, poplotkowaliśmy sobie tam. I taka to była przyjemność po prostu. (…) Czasem wyjazd jakiś był, a ja miałam pracę. I mówię dyrygentowi, że bez jednego żołnierza wojna będzie. A on na to: „Ale nie bez takiego jak pani!”. I musiałam się zamienić, no i jechać. (…) Lubię śpiew. Już zaczyna mi się ten głos, taka ochrypła jestem, ale jeszcze mnie nie chcą stamtąd puścić.
(…) całe moje szczęście na starość, że mam dobre dzieci i wnuki. I że mając już osiemdziesiąt lat jeszcze mam pamięć i chodzę prosto. I męża że mam dobrego. Dobrego.
7 lat od dnia, w którym nagrałam cytowaną rozmowę z Babcią, po długiej chorobie odszedł Dziadek. Babcia nadal miała doskonałą pamięć i chodziła prosto. Okaz zdrowia. Od śmierci Dziadka żyła… jeszcze 3 tygodnie. Odeszła zaskakując nas wszystkich. Wtedy zrozumiałam, że niektórzy ludzie po prostu nie potrafią bez siebie żyć. Na pocieszenie została nam myśl, że znów się spotkali jak wtedy w sklepie, gdzie wybrzmiało śmiałe „każdy swat sobie rad” i żyją razem bez zmartwień, wojen i chorób. Może Babcia śpiewa tam w jakimś chórze, a Dziadek pewnie wędkuje;) Chyba wiedzą, co u nas…
—————————————————————————————————————————————–
Cytowaną w tekście rozmowę z Babcią nagrałam kiedy byłam studentką, na potrzeby zajęć. Żałuję, że tak niewiele spośród jej wspomnień mam zapisanych. Planuję odtworzyć z pamięci więcej historii, które mi opowiadała.
A Babcie i Dziadek naszych dzieci zapisują swoje wspomnienia w albumach, o których pisałam tutaj. Serdecznie Wam je polecam.
Najnowsze komentarze