Cesarka – i hit, i kit
To nie jest artykuł o tym, czy cesarka to poród ani o tym, jak lepiej rodzić. To wspomnienie moich doświadczeń z dwóch cięć cesarskich, poprzez które przyszło na świat troje naszych dzieci. Dla rodziców, którzy oczekują – ku pokrzepieniu serc (uważam, że odpowiednio podana wiedza krzepi, niewiedza napełnia lękiem), dla tych, co już po – dla wspomnień.
Nasz syn ma już ponad 5 lat, także trochę czasu od pierwszej cesarki minęło, jednak takich rzeczy się nie zapomina. Postaram się opisać to raczej na chłodno, tak by mamy oczekujące porodu skorzystały z tego jak najwięcej; emocji mają pod dostatkiem własnych.
Od początku ciąży byłam (pozytywnie) nastawiona na to, że rozwiązanie musi nastąpić poprzez cesarskie cięcie. Nie wiedziałam jednak, kiedy i dlaczego tak szybko:) O faktycznym terminie porodu dowiedziałam się na sześć godzin przed „ścięciem” (urocza nazwa stosowana przez personel medyczny;), tuż po obfitym śniadaniu. Tętno synka zaczęło niebezpiecznie się wahać, poza tym wszystko wskazywało na to, że warunki wewnątrz nie są już dla niego korzystne: słabo rósł. Miałam czas na prysznic, KTG, wykonanie kilku telefonów. Tuż przed triumfalnym wjazdem na salę operacyjną (jak w filmach, pod prześcieradłem, a nade mną migały szpitalne lampy) położne założyły mi cewnik. Wrażenie z kategorii: nieprzyjemne, ale sam montaż trwa dosłownie 2 sekundy. Później cały czas, aż do znieczulenia ma się wrażenie oddawania moczu. Dziwne. Przepraszam za intymne szczegóły, ale to ważne – depilacja. Polecam opcję „na zero”, bardzo ułatwia utrzymanie higieny w okresie połogu, choć radykalne podejście nie jest obowiązkiem. Jeśli nie załatwiłaś tego we własnym zakresie (ja rozumiem, wielki brzuch, nie jest łatwo;), położne są na to przygotowane.
W szpitalu, gdzie przyszedł na świat nasz syn jest niestety taki zwyczaj (jak w większości szpitali w Polsce), że tata nie może uczestniczyć w cesarskim cięciu. Na szczęście była ze mną bliska mi osoba, położna.
Miałam także to szczęście, że mogłam decydować o rodzaju znieczulenia. Ponieważ mój kręgosłup jest w kiepskim stanie, miałam ze sobą jego rentgenowską fotografię. Zależało mi bowiem na zachowaniu świadomości, by od razu móc przywitać się z synem. Anestezjolog uznał, że nie ma przeciwwskazań do znieczulenia podpajęczynówkowego. Pierwszą czynnością na sali, po tym jak wygodnie ulokowałam się na stole operacyjnym, było założenie wenflonu (skoro doszłaś do etapu porodu, miałaś pobieraną krew wiele razy – wrażenie jest podobne, po prostu wkłucie) i poprzyczepianie rozmaitych elektrod, czujników, bajerów, ciśnieniomierzy. Wyglądałam pewnie trochę jak choinka. Następnie anestezjolog wykonał wkłucie „w kręgosłup”; to nie bolało mnie nic a nic, serio. Mogę mieszać kolejność (w końcu byłam pod wielkim wrażeniem tego wszystkiego;), jednak wydaje mi się, że teraz zaczęto manipulować stołem tak, że moja głowa znalazła się nieco niżej niż nogi. Anestezjolog sprawdzał, czy już nie odczuwam bólu (uparcie pryskał mnie wodą i pytał, czy jest zimna czy ciepła). Kiedy już odpowiedziałam prawidłowo (za którymś z kolei razem), pan doktor kiwnął porozumiewawczo do operatora i poczułam jakby ktoś widelcem przejechał mi po skórze w poprzek brzucha. „Halo, to był skalpel?” – pomyślałam, a może nawet zapytałam na głos. Czułam też jakby mrowienie, lekki ból ramion i dziwnie mi się oddychało. Zgłosiłam ten problem i zabawny pan anestezjolog wyjaśnił, że to normalne i że za chwilę odpadnie mi głowa;)?! Swoją drogą, chyba wszyscy anestezjolodzy starają się być zabawni. Poczułam szarpanie w brzuchu, ktoś stuknął mnie w wątrobę, następnie w śledzionę i trzustkę. Czułam, jakbym w środku miała zatłoczony skatepark. Nie bolało, ale jednak (przyznacie), dziwne uczucie. Nie widziałam, co rzeczywiście mam w brzuchu, ponieważ pomiędzy moją górą a dołem rozpostarto płótno. Od czasu do czasu mignęło nad nim jakieś zakrwawione narzędzie, tak mi się wydaje. A może koloryzuję teraz, pewnie tak. Dzięki temu przyjemniej się czyta;) Kiedy szarpanie ustało, czyli po jakichś dwóch minutach, przypomniałam sobie, że przecież dziecko powinno już być i krzyczeć. „Dlaczego moje dziecko nie płacze?”- „Jak to nie płacze?”, usłyszałam. I dopiero dotarł do mnie płacz noworodka. „A to mój płacze?” – „No, nie ma tu innego dziecka”. A więc jest, żyje, ma się dobrze! Później jeszcze kilkanaście minut tak leżałam, nic już specjalnego (fizycznie) nie czując. Dziecko było ważone, mierzone i co tam jeszcze się robi w „kąciku noworodka”. Za chwilę położna przyniosła mi zawiniątko, z którego wystawała malusieńka buźka, puszczająca bańki z ust. Mój synek nawet na chwilę uchylił oczka, by na mnie spojrzeć. Widzieliśmy się tylko przez kilka sekund, bo czekał na niego już ciepły inkubator (niestety, konieczność). Tata, nasłuchujący płaczu synka za drzwiami, wreszcie doczekał się pierworodnego i poinstruował panie, jak ostrożnie mają wieźć maleństwo na OIOM;) Nasze powitanie nie było idealne (bo nie mogliśmy być wszyscy razem, a synek zamiast na mój brzuch powędrował do inkubatora), ale inne nie mogło być.
Na tym skończyła się operacja, z kroplówką zostałam przewieziona do sali położnic (cóż za nazwa, ehh). I, wyobraźcie sobie, są jeszcze takie szpitale, gdzie nie ma odwiedzin na położnictwie. Jeśli ktoś z rodziny przebierze się za personel szpitalny (i udaje, że jest medykiem!), wejść może. Bez fartucha ani trochę. Operacja odbyła się po południu i nadchodziła ostatnia noc (na najbliższe trzy lata), kiedy mogłam normalnie się wyspać. Gdybym to wiedziała, może spróbowałabym spać. Byłam jednak tak nakręcona, że nie spałam. Kiedy już poczułam, że znieczulenie odpuszcza, za radą kuzynki prosiłam o kolejne kroplówki przeciwbólowe (przysługiwały mi trzy), tak by ból nie zdążył się nasilić. Poruszałam też nogami, kręciłam się w łóżku (za radą koleżanki:). To podobno pomaga przygotować się do wstania, które miało nastąpić po około 12 godzinach. Gapiłam się na zdjęcie synka w telefonie. Kilka razy dzwoniłam do mojego taty zapewnić go, że czuję się świetnie. Rozmawiałam też z kolegami męża, którzy przyjechali do niego uczcić narodziny Tymka (nie miałam nic przeciwko temu, skoro mąż nie mógł być ani przy mnie, ani przy dziecku) i oczywiście z mężem. Wszyscy oni chcieli opowiadać mi jakieś zabawne historie, a wiedz, że przez 2-3 pierwsze dni po cesarce lepiej się nie śmiać, nie kichać i nie kaszleć. To boli.
Jeżeli mogę coś doradzić, w sytuacji gdy nie będzie nikogo przy Tobie po operacji (u mnie był przez chwilę przebieraniec;), zadbaj o to, by w zasięgu ręki mieć: wodę (najlepiej w butelce – niekapce lub szklance z rurką od kroplówki – przez kilka godzin nie możesz podnosić głowy), wilgotne chusteczki, podkłady higieniczne, telefon i koszulę, którą będziesz mogła łatwo założyć. Państwowa koszula, którą dostałam po operacji, sięgała ledwo do bioder. Niby jest człowiekowi wszystko jedno, ale warto zachować resztki godności;)
Pierwszego wstania z łóżka po cesarce oczekiwałam jak skazaniec śmierci. Niepotrzebnie. Nie było łatwo, ale bez przesady. Każdy kolejny raz był łatwiejszy (ważne, by nie bać się wyprostować, to naprawdę nie boli). A gdy mogłam już odwiedzać synka i ściągać pokarm, poczułam się (prawie) jak nowo narodzona. Hormony jednak robią swoje. Piąta doba była już naprawdę świetna. Jeśli będzie Ci trudno, pomyśl, że za 5 dni będziesz śmigać. Naprawdę! Pamiętaj też, że jeśli odczuwasz ból (u mnie nie był on gorszy od menstruacyjnego), możesz przyjmować leki przeciwbólowe, które nie przenikają do mleka. Mama, która dobrze się czuje, lepiej zaopiekuje się dzieckiem. Nie musisz cierpieć.
Druga cesarka nastąpiła 4 lata po pierwszej. Tym razem, choć byłam nastawiona na znieczulenie podpajęczynówkowe, w ostatniej chwili dałam się namówić na narkozę. Do momentu położenia się na stole wszystko przebiegało podobnie jak za pierwszym razem. Cewnik, wenflon, gadżety choinkowe. Zamiast wkłucia „w kręgosłup” dostałam na twarz maseczkę, miałam sobie mocno oddychać. Usłyszałam nazwę jakiegoś leku, który mi podano i usnęłam. Natychmiast się obudziłam. Byli przy mnie mąż i mama. Dowiedziałam się, że wszystko z dziećmi w porządku, za chwilę – na dowód tego – położna przyniosła kolejno dwa zawiniątka. Niestety, znów tylko na chwilkę.
Cesarka – jak dla mnie i hit (bo dzięki tej operacji mam troje zdrowych dzieci), i kit (bo jednak operacja, szpital, rozłąka tuż po narodzinach). I hit, i kit. A dla Ciebie?
P.S. Jeżeli jesteś nowym czytelnikiem, zapraszam do polubienia mojej strony na Facebooku i obserwowania na Instagramie!
Więcej na mojej stronie
-
http://www.dzieciowo.pl/ Kruszyzna
-
http://www.elementarzmamy.pl/ Izabela
-
-
http://zosiatestuje.pl Zosia Testuje
-
http://www.elementarzmamy.pl/ Izabela
-
-
soundlymalinka .
-
http://www.elementarzmamy.pl/ Izabela
-
-
http://www.mamacarla.pl Carla Ryba
-
http://www.elementarzmamy.pl/ Izabela
-
-
Grażyna
-
http://www.elementarzmamy.pl/ Izabela
-
Ona
-
http://www.zfilizankakawy.pl/ Joanna P
-
-
-
http://www.elementarzmamy.pl/ Izabela
-
http://www.zfilizankakawy.pl/ Joanna P
-
http://www.elementarzmamy.pl/ Izabela
-
-
Ania
-
http://www.zfilizankakawy.pl/ Joanna P
-
http://www.elementarzmamy.pl/ Izabela
-
http://www.zfilizankakawy.pl/ Joanna P
-
-
-
Róża Marzec
-
http://www.elementarzmamy.pl/ Izabela
-
-
Angel
-
http://www.elementarzmamy.pl/ Izabela
-
-
powikłania po znieczuleniu pp
-
http://www.elementarzmamy.pl/ Izabela
-
powikłania po znieczuleniu pp
-
http://www.elementarzmamy.pl/ Izabela
-
powikłania po znieczuleniu pp
-
-
-
-