Bezlitosna kwestia czasu
Druga cesarka minęła mi bardzo szybko. W ostatniej chwili, za namową lekarzy, zdecydowałam się na znieczulenie ogólne. Ledwie zamknęłam oczy, już zostałam wybudzona. Dwie godziny na sali poporodowej również minęły nie wiem kiedy. Był przy mnie Tomek, była Mama. Na chwilkę kolejno położna przyniosła dziewczynki, po czym zabrała je na „dogrzanie”. Całe i zdrowe, razem ważyły prawie 5 kilo. Nie zmartwiłam się zbyt tym, że na jakiś czas będziemy rozdzielone. One – wcześniaki, ja – zmęczona po operacji, obolała. Dziwnie obojętna, senna, słaba. Zupełnie inaczej niż po pierwszym cięciu. „To pewnie przez tą narkozę”, pomyślałam.
W nocy przyszła położna, muszę wstać. Czuję, że nie dam rady, ale ona się upiera. Mdleję. Przybiega kolejna położna, za nią lekarz. Naciskają mi na brzuch, wymieniają cewnik, zlecają jakieś badania. Mam wrażenie, że reszta nocy mija im na nerwowych rozmowach, zaglądaniu do mnie, pobieraniu krwi. „Po prostu jestem odwodniona i wykończona. Hormony mi spadły, dlatego nie mam siły wstać. Popadam w depresję, poza tym jestem zdrowa”, uspokoiłam się w myślach. To samo wmawiam medykom. Od rana jest ich u mnie mnóstwo. Każdy kolejny kręci głową, dotyka mojego brzucha, robi zmartwioną minę i zleca kolejne analizy. Pompują we mnie rozmaite płyny, zamawiają krew. Chyba tylko ja nie wyczuwam powagi sytuacji. Błogosławione mechanizmy obronne, bez was umarłabym ze strachu!
Równo dobę po cięciu sprawa wyjaśnia się podczas USG. Krwawię do wewnątrz. Uff! Wiemy już co mi jest, pozostaje to naprawić. Czekając na operację łapię tą paskudną myśl: „A co jeśli się nie uda? Osierocę trójkę dzieci?” Pierwszy raz tak naprawdę martwię się o swoje życie. Na szczęście tylko przez chwilę, bo dalej nic nie pamiętam. Ominęły mnie nerwy z powodu pękniętego worka z krwią, konsultacje specjalistów nad moim otwartym brzuchem, cerowanie sama nie wiem czego. Obudziłam się wśród plątaniny kabli i drenów. Czułam się prawie jak nowo narodzona. Kilka dni później (bo jednak taka nowo narodzona nie byłam) zaczęłam na dobre opiekować się dziećmi, karmić je i przewijać. Dwa tygodnie później długo wyczekiwany wypis ze szpitala zakończył moją tęsknotę za synem i w końcu nasza rodzina znów była w komplecie, w naszym domu.
Dzisiaj tego nie rozpamiętuję. Nigdy nie miałam też do nikogo żalu o to, co się stało. „Statystyki muszą się zgadzać, raz na ileś dochodzi do powikłań”, mówiłam. Mam szczęście, że tak to się właśnie skończyło. Nasza rodzina znów była w komplecie, w naszym domu.
Kasia też jest w domu, z mężem i pięciomiesięczną córeczką. Julka przyszła na świat 10 kwietnia poprzez cesarskie cięcie. Dziewczyny nie cieszyły się jednak sobą długo. W wyniku powikłań u Kasi doszło do niedotlenienia. Młoda mama nie odzyskała przytomności. Nie odzyskała przytomności aż do dziś.
Rodzina Kasi ma nadzieję, że to tylko kwestia czasu. „W imieniu mojej kochanej siostry, w imieniu jej córeczki, męża oraz najbliższej rodziny proszę Was o pomoc. Duchową i finansową, bo każda, nawet najmniejsza, to tak bardzo potrzebna iskra dla naszej nadziei” – pisze jej brat na portalu „Zrzutka”, gdzie zbiera środki na dalszą rehabilitację (link tutaj).
Więcej informacji o Kasi i zbiórce uzyskasz na profilu „Obudźmy Kasię” – tutaj.
Teraz życzę tego szczęścia Kasi i jej rodzinie.
Zdjęcie główne pochodzi z Pixabay.com
Najnowsze komentarze